Marózka, Wadąg, Dadaj, Kośna – szlaki przepiękne, atrakcyjne i czasami emocjonujące, ale tak się składało, że wciąż omijaliśmy królowę rzek warmińskich – Łynę. To tak jak być w Rzymie i starannie unikać audiencji u papieża na Placu św. Piotra.
Wspomnienie z piszczałki
Pierwsza niedziela września, pogoda wręcz wymarzona; jeszcze ciepło, jeszcze słonecznie, ale już nie upalnie, nie ma obawy, że słońce spali nam skórę. Kajaki podstawiono nam w Dobrym Mieście, tuż za elektrownią wodną przy przepięknej Kolegiacie – jednym z najpiękniejszych kościołów Warmii. Mam stamtąd wspomnienie sprzed lat mniej więcej dwudziestu, z czasów śp. ks. Emila Rzeszutka, który był wówczas prepozytem kapituły kolegiackiej w Dobrym Mieście i dobrym znajomym mojego przyjaciela. Odwiedziliśmy go kiedyś razem; wtedy to po raz pierwszy i ostatni w życiu byłem wewnątrz organów kościelnych, które wówczas zostały starannie odnowione dzięki staraniom właśnie ks. Rzeszutka. Od środka oglądałem gigantyczne organowe piszczałki, które przeciętni śmiertelnicy widują tylko z zewnątrz i to z daleka. Zwiedziliśmy też inne zakątki monumentalnej świątyni, nie wyłączając wieży, z której widok dosłownie zapiera oddech.
Stanica wodna Smolajny
Szybko i bez przygód dopływamy do przystani wodnej Smolajny, położonej jakieś 3 kilometry przed wsią Smolajny z dawną letnią rezydencją biskupów warmińskich. Też będziemy ją zwiedzać, ale o tym dalej. W stanicy robimy sobie krótki popas, to znaczy pasiemy się kanapkami, herbatą i kawą z termosów. Przy okazji podziwiamy samą przystań. Naprawdę jesteśmy pod wrażeniem. Spora przestrzeń, toaleta typu toi toi, dwie wiaty ze stołami i ławami, wiata ze stojakami na kajaki, duży, wygodny pływający pomost z uchwytami do cumowania, a nieco dalej od brzegu mocno zaawansowana budowa obiektu hotelowego. Wszystko to powstało w ramach projektu „Kajakiem po Warmii – budowa infrastruktury kajakowej na szlaku Łyny”, finansowanego głównie ze środków Unii Europejskiej.
Takich stanic powstało w ramach tego projektu dziewięć: w Łaniewie i Rogóżu (pow. Lidzbark Warmiński), w Bartoszycach przy ul. Jagiellończyka, w Cerkiewniku, Smolajnach oraz Dobrym Mieście (powiat Olsztyn, gmina Dobre Miasto), na kanale pomiędzy Łyną a jeziorem Mosąg w Brąswałdzie (powiat Olsztyn gm. Dywity), oraz przy ul. Kalinowskiego i ul. Kopernika w Lidzbarku Warmińskim. Moim zdaniem to wyjątkowo trafiony projekt i dobrze wydane pieniądze – a kosztowało to wszystko ponad półtora miliona złotych, z czego prawie milion dała Unia.
Pałac mój widzę ogromny
Ileż jednak można odpoczywać. Kanapki pochłonięte, resztki kawy i herbaty chlupoczą w termosach, czas wyruszyć w dalszą drogę. Zresztą dość krótką; kolejny postój zaplanowaliśmy tuż przed mostem drogowym, łączącym wieś Smolajny z zabudowaniami dawnej rezydencji biskupów, obecnie siedzibą Zespołu Szkół Rolniczych.
Pałac widoczny jest przez chwilę z daleka, ale później zostaje zakryty przez stromy brzeg; wyłania się tuż przed miejscem, gdzie zamierzamy cumować. Kajaki pozostawiliśmy na lewym brzegu rzeki, wyciągając je jak najdalej z wody, żeby przypadkiem nie odpłynęły. Przez pola ruszamy w kierunku widocznego z daleka pałacu. Spacer po parku i wokół zabudowań zajmuje nam około godziny. Warto dodać, że przez parkowe tereny przebiega oznakowany na czerwono Szlak Kopernikowski, biegnący z Olsztyna do Torunia.
Szczypta historii
Biskupi warmińscy rezydowali tu już na początku XV wieku, najpierw zakładając folwark z hodowlą koni oraz dwór obronny. Wszystko to było wciąż niszczone; najpierw przez Litwinów (1414), później przez Krzyżaków (1454). Biskupi jednak uparcie odbudowywali dwór i folwark, aż w 1629 roku ówczesny biskup Wacław Leszczyński wybrał Smolajny na jedną z dwóch letnich rezydencji. Dopiero jednak 100 lat później biskup Adam Stanisław Grabowski (ten sam, który rozbudował zamek, a właściwie przedzamcze w Lidzbarku Warmińskim) zlecił wybudowanie w Smolajnach barokowego pałacu. Budowa trwała z przerwami w latach 1741 – 1746. Dzieło biskupa Grabowskiego udoskonalił jego następca Ignacy Krasicki. Powstał wówczas park z rzadkimi okazami roślin, a nawet mały zwierzyniec. Krasicki chętnie przebywał w Smolajnach, tu powstało wiele jego utworów literackich.
Ciekawostką jest fakt, że znajdujący się tu obecnie Zespół Szkół Rolniczych nie jest właścicielem pałacu i całej reszty – pozostaje on własnością Archidiecezji Warmińskiej, która użycza obiekt szkole. Umowa użyczenia ważna jest do 2029 roku.
Koniec trasy? Nie dla nas
Czas wracać do kajaków, przed nami jeszcze szmat drogi, a właściwie rzeki. Łyna wije się coraz mocniej, pojawia się też wciąż gęstniejący las. Po jakimś czasie dostrzegamy na brzegu tabliczkę z napisem „Koniec trasy”. Zaglądamy do naszych przewodników - w nich Łyna płynie dalej. W wypożyczalni kajaków też nikt nic nie mówił o zakończeniu spływu w tym akurat miejscu. Ignorujemy więc tabliczkę, tym bardziej, że stoi kilka metrów od brzegu, a więc może dotyczyć np. końca lokalnej drogi.
Płyniemy dalej, na wszelki wypadek wypatrując ewentualnych przeszkód na szlaku. No i wypatrzyliśmy: drzewo zwaliło się w poprzek nurtu, sięgając od brzegu do brzegu. Brzegi są dość strome, zarośnięte i mocno podmokłe, zatem nie da się tędy przenieść kajaka. Trzeba próbować przepchnąć. Korona zwalonego drzewa jest nadwątlona, gałęzie dają się łamać, więc próbujemy tędy. Na szczęście nurt jest dość leniwy, zatem możemy bezpiecznie manewrować. Mozolnie, gałązka po gałązce, łamiemy kolejne odnogi drzewa, a jeżeli się nie da – próbujemy wpychać je pod kajak. Centymetr po centymetrze prześlizgujemy się mozolnie naprzód. W końcu jesteśmy na drugiej stronie, ale pokonanie zawalidrogi (zawalirzeki?) zajęło nam dobre pół godziny.
Mamy nadzieję, że to ostatnia przeszkoda, ale nadzieja jak wiadomo jest matką… naiwnych kajakarzy. Natrafiamy na jeszcze dwa podobnie zwalone drzewa. Tu jednak – dzięki wcześniejszemu doświadczeniu – radzimy sobie o wiele szybciej, zresztą miejsca na prześliźnięcie się kajakiem było nieco więcej.
Bagno na mecie
Nieoczekiwanie problemy mamy też na mecie, którą wyznaczyliśmy sobie przy dużym parkingu na drodze nr 51 niedaleko wsi Wróblik. To jedyny parking na odcinku Dobre Miasto – Lidzbark Warmiński, więc trafić tam łatwo – ale tylko od strony drogi. Z rzeki brzeg wygląda wszędzie mniej więcej jednakowo. Lądujemy w miejscu na pozór najbardziej dostępnym, ale wita nas niemiła niespodzianka: brzeg jest tak podmokły, że nie sposób wyjść z kajaka, nie unurzawszy się po kolana w czarnym błocie. Co więcej dróżka w kierunku parkingu zaczyna się dwumetrową pionową skarpą, na którą trzeba wnieść kajaki. Daliśmy radę, chociaż nasze kończyny dolne wyglądały jak pomalowane farbą drukarską. Niezmywalną.
Przepłynęliśmy w sumie ok. 17 kilometrów. Szlak można uznać za łatwy, nie licząc tych zwalonych drzew, które zresztą są sukcesywnie przecinane przez strażaków. Jedynym dysonansem, zakłócającym kontemplację pięknej przyrody, są śmieci w rzece. Coraz ich mniej na szczęście, ale zdarzają się takie cuda, jak lodówki czy fragmenty telewizorów... Pozostawię to bez komentarza, niech każdy z czytelników znajdzie sobie własne słowa na określenie nieznanych śmieciarzy.
Nurt łyny na całym opisywanym fragmencie jest dość leniwy, chwilami tylko nieco przyspiesza, ale i tak można spokojnie stanąć bokiem, zawrócić i popłynąć pod prąd. Widoki z Łyny – podobnie zresztą jak z innych warmińskich rzek – są przepiękne. Warmińskie rzeki to wspaniałe uzupełnienie mazurskich jezior, chociaż przecież także tych ostatnich na Warmii nie brakuje. Jak w popularnej piosence Piotra Bukartyka: „piękna jest ojczyzna nasza z lotu ptaka, aż chce się płakać…”
Adam Bartnikowski
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez