Prorocze sny, obłąkanie, wizje na jawie, lewitowanie nad ziemią, czary, obrzędy i polowanie na czarownice – czy to seria powieści bazujących na wyobraźni, konserwatywności pewnych czasów w historii czy też początek nauki?
Korzeń szaleństwa pod szubienicą
Znana doskonale z filmu „Labirynt Fauna” i licznych dzieł literackich oraz filmowych – mandragora (Mandragora officinarum) zasłynęła w przeszłości jako tzw. magiczny korzeń szaleństwa, często w podaniach występujący pod nazwą Alrauna. Wspominano o niej w „Imieniu róży” Umberto Eco, „Odysei” Homera, „Czekając na Godota” Samuela Becketta, „Harrym Potterze” J.K. Rowling i wielu innych dziełach literackich.
Pokrojem korzeń mandragory przedstawia zarys ciała człowieka, dlatego niegdyś przypisywana była mu ogromna moc na ludzki organizm. Podobnie jak Ofelia z filmu "Labirynt Fauna", która kładła korzeń mandragory pod łóżko ciężarnej matki, aby ochronić ją przed złymi mocami i przynieść jej szczęśliwe rozwiązanie, tak wszyscy jej współcześni, szczególnie mieszkańcy Basenu Śródziemnomorskiego, wierzyli w protekcyjną siłę tego korzenia, przynoszoną każdemu, kto ma go przy sobie. Emanację nadludzkiej siły w ludzkiej postaci traktowano bardzo poważnie, wykopywanie mandragory utożsamiano z bolesnym porodem Ziemi, uwieńczanym tzw. wrzaskiem śmierci (w innych źródłach zabójczym krzykiem) na wzór pierwszego krzyku dziecka, z nutą demoniczności. Krzyk ten podobno był mrocznym wołaniem wisielca – uważano, że mandragora wyrasta jedynie pod szubienicami, z nasienia powieszonego skazańca, którego dusza została uwięziona w korzeniu. Dlatego uznawano, że mandragora może mieć zarówno płeć żeńską jak i męską – w zależności od płci ofiary, która w niej przebywa.
Krewniaczka muszkatołowca
Koneksje mandragory ze śmiercią sięgają już czasów starożytnych. Wierzono, że rosła w posępnym ogrodzie Hekate, greckiej bogini czarów, magii, ciemności i widm. W celu uniknięcia zabójczego wrzasku rośliny, wystrzegano się bezpośredniego wykopywania jej z ziemi, wyręczając się psami. Psy przywiązywano do nadziemnej części rośliny i następnie była ona siłą psiego ciała wyrywana z korzeniem. Poza korzeniem mandragora posiada owoce, którym przypisywane jest działanie na bezpłodność i moc wzbogacenia miłości fizycznej. Wiara w amuletyczną moc mandragory kojarzy się także z wiarą w moc gałki muszkatołowej – u wielu ludów także cenionego afrodyzjaka. Nasiona muszkatołowca noszono zawsze przy sobie – szczególnie w Anglii. Chroniła przed chorobą, wypadkami, przynosiła powodzenie u płci przeciwnej i sukcesy – stanowiła holistyczny talizman chroniący od wszelkich niedogodności losu.
Maść na latanie, czyli botanika czarownic
![wilcza jagoda](https://m.wm.pl/2014/12/z2/pokrzyk-wilcza-jagoda-223725.jpg)
Atropina - prawie arszenik
Wszystkie psiankowate oddziałują na przywspółczulny układ nerwowy za sprawą alkaloidów, głównie atropiny i skopolaminy, które w wymiarze chemicznym przypominają acetylocholinę i podobnie jak ona integrują się do receptorów muskarynowych, wykazując działanie antagonistyczne do acetylocholiny, w konsekwencji blokując przewodnictwo nerwowe. Nie bez powodu w czasach średniowiecznych atropina była najpopularniejszą trucizną zaraz obok arszeniku. W zależności od zaaplikowanych dawek konsekwencja spożycia skopalaminy czy atropiny może być różna. W niewielkich ilościach skopalamina wywołuje początkowo euforię (wykorzystywaną niegdyś przez wywiad w podawaniu skopalaminy jako „serum prawdy”) szybko przechodzącą w zmęczenie, a następnie w ospałość; atropina z kolei lekko pobudza i ekscytuje. Podwyższenie dawek wywołuje już silniejsze pobudzenie, niepokój i wspomniane halucynacje.
Spotkanie z diabłem
Istnieją także dawki śmiertelne prowadzące do zawału serca, niewydolności oddechowej czy śpiączki – w rozumieniu dawnych czarownic śmierć na sabacie nie była spowodowana nadmiernym spożyciem psiankowatych, a ostatecznym spotkaniem z diabłem, który postanowił uprowadzić jedną z nich na swoją stronę. Obecnie alkaloidy te odnalazły swoje ogromne medyczne zastosowanie, gdy niezbędne jest zahamowanie efektów działania parasympatycznego układu nerwowego, np. w przypadku choroby Parkinsona, wrzodów żołądka, wrzodów dwunastnicy, przy badaniu siatkówki oka czy też rozkurczowych inhalacjach na choroby pulmonologiczne. Atropina jest najsłynniejszym antidotum na toksyczny efekt działania alkaloidów muskarynowych obecnych m.in. w muchomorach.
Trzecia płeć szatańskiego ziela
Pokrzyk wilcza jagoda (Atropa belladonna) nazywana była rośliną doprowadzającą do szału (ew. „szatańskie ziele”) lub trzecią płcią mandragory. Nazwa botaniczna belladonny pochodzi od imienia jednej z trzech greckich bogiń losu – Atropos, czyli Nieodwracalnej – najstarszej z sióstr Mojr, odpowiedzialnej za przecinanie nici życia człowieka za pomocą swojego atrybutu – nożyc śmierci. Z kolei potoczna nazwa „wilcza jagoda” ma swoje asocjacje z używaniem tej rośliny jako trucizny wytępiającej wilki. Podobnie jak każdy przedstawiciel psiankowatych w homeopatycznych dawkach przynosi efekty lecznicze i kosmetyczne, jednak już spożycie kilkunastu owoców kończy się zgonem. Obok wspomnianych alkaloidów zawiera trzeci – dwukrotnie mocniejszy w działaniu od atropiny – hioscyjaminę. Legendy głosiły, że szatan pozostawia belladonnę w Noc Walpurgii, czyli czas Sabatu Czarownic, której patronką była bogini śmierci Hel. Psychodeliczne efekty osiąga się belladonną już za sprawą palenia suszonych jej liści – na podobieństwo papierosów, stąd jedna z innych potocznych nazw – leśna tabaka. Zainspirowani tym rytuałem Indonezyjczycy – próbowali sił w „magicznych papierosach” za sprawą goździków. Tym razem jednak efekt nie był psychoaktywny a stricte prozdrowotny. Wiele lat goździki uchodziły bowiem za cudowne lekarstwo na choroby płuc czy astmę, choć początkowo miały sprzyjać wizjonerstwu…
Łącznik z zaświatami
Sam trans po belladonnie trwał prawdopodobnie kilka intensywnych godzin a konsekwencje percepcyjne nawet do kilku dni. Podobnie jak obrzędy z mandragorą kojarzą się z praktykami voodoo, tak wilcza jagoda służyła rytuałom na wzór spirytystycznych procedur transkomunikacyjnych stanowiąc łącznik czarownika z zaświatami. Biorąc pod uwagę kulty związane z tą rodziną roślin i konsekwencje, do jakich doprowadzały na przestrzeni wieków wydaje się bardzo stosownym nazwanie psiankowatych w wielu podaniach „dziećmi cienia”. Baśni, legend i historii przeplatających magiczne działanie wielu roślin na zmianę z ich skutecznością leczniczą jest wiele. Księgi czarownic wspominają o stosowaniu naparów z Solsequium, występującym także w wielu zaklęciach – pachnie grozą - choć w rzeczywistości chodzi o popularny nagietek (Calendula officinalis), tak samo długo nieodgadnionymi magicznymi komponentami były Lunarium, Verbenam czy Capillos Veneris. Po zdemaskowaniu tajemniczych nazw kolejno: miesięcznica roczna (Lunaria annua), werbena pospolita (Verbena officinalis), niekropień właściwy (Adiantum capillus-veneris).
Ziele na rany Chrystusa
Wiele z sabatowych ziół przechodziło przez kolejne wieki w nowe odsłony swoich magicznych i niezwykłych historii, o których mówić można bez końca. Weźmy chociażby werbenę – w starożytności kojarzona z siłami boskimi i nadprzyrodzoną mocą. Dla egipskich kapłanów była ucieleśnieniem Isis, stąd nazwa „łzy Isis”; używano jej do rytuałów towarzyszących kultom rodziny i płodności. Podobnie Celtowie do każdego obrzędu stosowali werbenę, będącą oddechem bóstw. Ogromną siłę werbeny uznawali także Chińczycy, którzy w legendach opatrzyli ją nazwą „smoczego zęba”. Z kolei początki chrześcijaństwa wiążą się z przypisaniem werbenie roli „świętego zioła”, bowiem to podobno jej użyto by zatamować krwawienia z ran Jezusa Chrystusa.
Angelika Maria Gomolińska
doktorantka na Wydziale Biologii i Biotechnologii Uniwersystetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Komentarze (0) pokaż wszystkie komentarze w serwisie
Dodaj komentarz Odśwież
Dodawaj komentarze jako zarejestrowany użytkownik - zaloguj się lub wejdź przez![FB](/i/icons/fb.png)